Potocznie nazywana Kosmosem, przestrzeń poza Ziemią od roku 1957 jest coraz intensywniej odwiedzana przez bezzałogowe i załogowe wyprawy. Do tej pory niemal 600 osób, niektóre wielokrotnie, brały w nich udział. Dwanaście osób stąpało po powierzchni Księżyca, zaś rekord długości jednorazowego pobytu poza Ziemią wynosi 437 dni, czyli ponad 14 miesięcy.
W lutym tego roku na odwrotnej od Ziemi stronie Księżyca wylądowała chińska misja bezzałogowa, będąca dopiero zapowiedzią ambitnych planów kosmicznych tego mocarstwa.
Nie dość, że w okolicy Ziemi robi się coraz ciaśniej – orbita geostacjonarna jest już całkowicie wypełniona satelitami komunikacyjnymi i meteorologicznymi – to jeszcze na niższych orbitach plącze się mnóstwo „kosmicznych śmieci”. Na to pojęcie składają się elementy rakiet nośnych, nieczynne satelity, wreszcie odłamki będące wynikiem orbitalnych kolizji. Co gorsza, coraz częściej będą zachodziły do tej pory incydentalne, wydarzenia polegające na wyrządzeniu szkody na Ziemi przez taki zdeorbitowany kosmiczny śmieć. A w perspektywie kilkunastu lat pojawi się kosmiczne górnictwo – pozyskiwanie surowców mineralnych lub energetycznych z Księżyca bądź planetoid. Jak to wszystko ująć w karby prawne, jak uporządkować chaotyczną do tej pory dziedzinę pod kątem odpowiedzialności za ewentualne szkody, jak wreszcie dopilnować, aby najsilniejsi w tej grze nie zagarnęli dóbr, należących nominalnie do całej ludzkości? Zadanie niełatwe, a może w ogóle niemożliwe?
Pamiętajmy, że do tej pory rozwiązania prawne zawsze szły dwa kroki za praktyką, sankcjonując lub potępiając to, co już się dokonało. Co prawda już w roku 1967 pojawił się Traktat zawierający podniosłe sformułowania o uwzględnieniu dobra wszystkich państw oraz o wyłącznie pokojowym wykorzystaniu Księżyca oraz ciał w przestrzeni kosmicznej, to nawet nie udało się skutecznie określić granic tej przestrzeni. Przykładowo w USA ta granica przebiega na wysokości 50 mil (nieco ponad 80 kilometrów), a w Europie obowiązuje Linia Karmana, przebiegająca na wysokości 100 kilometrów nad powierzchnią Ziemi. Astronautów nazwano „wysłannikami całej ludzkości”, nie podając jednakże definicji tego pojęcia. Rodzi się zatem problem (już istniejących) kosmicznych turystów – czy oni także będą reprezentować całą ludzkość?
Nad tymi zagadnieniami głowią się prawnicy zebrani w specjalnym komitecie pod auspicjami ONZ, a tymczasem agencje państwowe i firmy prywatne intensywnie rozpoznają techniczne możliwości eksploatacji ciał niebieskich w celach komercyjnych. Dobrym przykładem mogą być tu zasoby izotopu pierwiastka helu o liczbie masowej 3, stanowiącego wydajne paliwo w reakcji syntezy nuklearnej. Na Ziemi obecny w zaniedbywalnych ilościach, Hel3 pochodzący z wiatru słonecznego zalega znacznie obficiej na powierzchni Księżyca. Kto pierwszy potrafi go tam zgromadzić i dostarczyć na Ziemię, zyska od razu ekonomiczną przewagę w rynkowej grze. Innym kąskiem mogą być niezbędne we współczesnej elektronice metale ziem rzadkich, obecne na licznych planetoidach.
Jako astronom, byłbym niepocieszony gdyby kiedyś jakąś nawet niewielką planetoidę rozkruszono tylko po to, aby materiał z niej pozyskany wykorzystać na Ziemi. Likwidowanie obiektów astronomicznych nie powinno być ani celem, ani nawet efektem ubocznym działalności ludzi. Na razie prawnicy debatują, wizjonerzy snują śmiałe plany, a inżynierowie usiłują wcielić je w życie – oby z pożytkiem dla całej ludzkości.
Refleksje ze spotkania, jakie odbyło się 27 lutego 2019 roku w Warszawie z udziałem prawników Zuzanny Kulińskiej-Kępy i Kamila Muzyki.
Grzegorz Sęk