Międzynarodowy Dzień Asteroidy

Posted by on 14 kwietnia 2021

Dzień, 30 czerwca, usta­no­wiony został na pamiątkę udo­ku­men­to­wa­nej kata­strofy obiektu kosmicz­nego w 1908 roku, nad tajgą na Sybe­rii, nad rzeką Pod­ka­mien­naja Tun­guzka. Ten dzień, ma głów­nie na celu pod­nie­sie­nie świa­do­mo­ści spo­łecz­nej, na temat ryzyka ude­rze­nia aste­ro­idy w Zie­mię. Na temat tego wyda­rze­nia tun­gu­skiego uka­zało się wiele prac nauko­wych i fan­ta­stycz­nych, nic więc dziw­nego, że wpły­nęła rów­nież obszerna praca doty­cząca tego pro­blemu, na Woje­wódzki Kon­kurs z Astro­no­mii i Astro­nau­tyki, orga­ni­zo­wany przez MOA, a zaty­tu­ło­wana: “Czy grozi nam spo­tka­nie z aste­ro­idą?”. Nie jest to pyta­nie reto­ryczne, bowiem od dawna wiele Insty­tu­cji stara się odpo­wie­dzieć na to pyta­nie. Np. NASA od wielu lat pro­wa­dzi spis obiek­tów, które poten­cjal­nie grożą spo­tka­niem z Zie­mią. Aktu­al­nie są to tzw. obiekty NEO (Near-Earth Object), istni hazar­dzi­ści, prze­la­tu­jący bli­sko Ziemi. Aktu­al­nie na dzi­siaj, w tym spi­sie, zna­la­zły się 2182 obiekty, o roz­mia­rach od paru metrów do kilku kilo­me­trów śred­nicy. Oceną stop­nia zagro­że­nia ewen­tu­al­nego spo­tka­nia się z takimi obiek­tami, zajęli się głow­nie uczeni wło­scy. Stąd mamy dwie skale: Torino i Palermo. 

Skala Torino, jest skalą opi­sową stop­nia zagro­że­nia takiego spo­tka­nia, zaś Skala Palermo, znacz­nie dokład­niej­sza, pozwala obli­czyć sto­pień ryzyka ude­rze­nia obiektu w Zie­mię. W każ­dym bądź razie, im więk­szy obiekt, tym mniej­sze praw­do­po­do­bień­stwo zde­rze­nia, ale nie zerowe!.

Prze­nie­śmy się teraz myślami do począt­ków XX wieku. Tu gdzie teraz znaj­duje sie Obser­wa­to­rium Astro­no­miczne UJ na For­cie Skała, był Fort pan­cerny numer 38, pełen tajem­nic, a przy tym jeden z wielu, jakie ota­czały austriacką twier­dzę Kra­ków. Ze szczytu Fortu, widać było jak na dłoni Kościół wyra­sta­jący na Szczy­cie Srebr­nej Góry, jakby on był umiesz­czony, na szczy­tach drzew Lasku Wol­skiego. To Erem Kame­du­łów na Bie­la­nach. Panu­jąca tam, i tu na For­cie, ciszę mącił naj­wy­żej śpiew pta­ków lub wyda­wane wów­czas krzy­kli­wym gło­sem komendy dowódcy Fortu, lejt­nanta Bluhera. 

Spy­ta­cie zapewne, co ma wspól­nego tajem­nica Fortu Skała z wyda­rze­niem 30 czerwca 1908 r. Oka­zuje się, że ma i to wię­cej niż można by sądzić. 

Na bra­mie wio­dą­cej do Eremu znaj­duje się tablica – jakże dzi­siaj aktu­alna przy panu­ją­cej pan­de­mii koro­no­wi­rusa – z wezwa­niem: “Pustel­nia nasza sta­nowi przy­stań dla tych, któ­rzy zmę­czeni bała­ga­nem świata przy­cho­dzili tu, aby zna­leźć się w obli­czu Boga, aby roz­wa­żyć swoją udrękę i nie­do­sko­na­łość, aby w ciszy naszej, z naszego spo­koju czer­pać otu­chę do walki z ziem­skimi utra­pie­niami. Obyś zyskał ją i Ty, zadu­many przed histo­rią – zabłą­kany przechodniu.”

Cisza jest tam dosko­nała, sły­chać w niej nie tylko przy­sło­wiowe bzy­ka­nie komara, ale też zma­ga­nie się Dobra ze Złem. Ciszę nocną, ciemną, w kopułę nieba wtu­loną, roz­bija i roz­trąca dzwon takim grzmo­tem, jakby na Sąd Osta­teczny wzy­wał. Wzywa on zakon­ni­ków na wspólną modli­twę do Kościoła. Jest godzina 3.45, tzw. Jutrz­nia. Tak jest i tak było od zawsze, rów­nież wtedy 30 czerwca 1908 roku. 

Rodzi się zatem w nas pyta­nie: kim są ci zakon­nicy? Jak żyją? czy jesz­cze żyją, czy też umarli dla świata?

Wywie­dli się przed tysią­cem lat z bene­dyk­tyń­skiego zakonu. Ich patriar­chą był św. Romu­ald, Pocho­dził z moż­nego rodu. Klasz­tor bene­dyk­tyń­ski wydał się Jemu nie dość surowy, dla pokut­ni­czego i świę­tego życia. Posta­no­wił więc zakła­dać pustel­nie na wło­skiej ziemi. W 982 roku buduje erem w Campo di Camol­dioli, w toskań­skich Ape­ni­nach. Ten wła­śnie erem prze­trwał do dzi­siaj, jako kolebka zakonu kame­dul­skiego. Od niego też wzięli swą nazwę “nasi” Kame­duli, noszący białe habity z kap­tu­rami. Na zie­mie pol­skie, ścią­gnął Kame­du­łów w 1001 r. Król Bole­sław Chro­bry, a ponow­nie spro­wa­dził Ich do Pol­ski w 1604 roku, mar­sza­łek koronny Miko­łaj Pół­ko­zic Wol­ski z Pod­ha­jec. Dla nich wybu­do­wał tu pierw­szy erem na Srebr­nej Górze. 

Przy wej­ściu do Kościoła wid­nieje na fasa­dzie rok 1605. Od prze­szło czte­ry­stu lat, miej­sce to użyź­nia praca i uświęca modli­twa. Każdy pustel­nik jada w celi sam. Wyży­wie­nie, bar­dzo skromne, chude, ale zdrowe. Mil­cze­nie i modli­twa jest tu per­ma­nentną atmos­ferą duchową, skie­ro­waną ku wiecz­no­ści. Zda­rza się, że pustel­nik prosi o jesz­cze cia­śniej­sze więzy dla sie­bie, czyli o tak zwaną reklu­zję, będącą per­fek­cyj­nym szczy­tem pustel­ni­czego powo­ła­nia. Jest to krań­cowe odosob­nie­nie, także dla pustel­ni­czej wspól­noty, wyma­ga­jące spe­cjal­nych zezwo­leń od władz zakon­nych. Obo­wią­zuje go nie­prze­rwane mil­cze­nie w cał­ko­wi­tej samot­no­ści – przez lata, tysiące dni, aż do końca życia. Po śmierci, zostaje pocho­wany obok współ­braci w ścia­nie kata­kumb, tuż obok dol­nego kościoła i tylko napis z nazwi­skiem zmar­łego Ojca – nie­kiedy dość obco brzmiący i latami spę­dzo­nymi w służ­bie bożej, mówi coś zwie­dza­ją­cym. Mimo tego, a byłem tam kilka razy, korzy­sta­jąc z bli­sko­ści Obser­wa­to­rium i Eremu, ani razu nie sły­sza­łem tu groź­nego memento morii, bo nikt tam tak na prawdę nigdy nie wypo­wiada takiego pozdro­wie­nia. Wystar­cza bowiem świa­do­mość sen­sow­nego życia ku śmierci i wiecz­no­ści, prze­nik­nię­tego spo­ko­jem i rado­ścią, która się zdaje nie być z tego świata. Spo­śród kilku nauk, jakie można stąd wynieść to świa­do­mość, jak nie­wiele czło­wie­kowi potrzeba, aby żyć po ludzku, z sen­sem, zdrowo i szczę­śli­wie. A przyjmą tu, każ­dego męż­czy­znę, o każ­dej porze dnia i nocy, nie pyta­jąc nawet skąd przy­bywa. Liczą się tylko szczere inten­cje słu­że­nia Bogu i współbraciom. 

Korzy­sta­jąc z oka­zji uro­czy­stego zapro­sze­nia na “Bene­dyk­cję Opata w Tyńcu” O. Adama Kozłow­skiego, w dniu 24.III. 1993r., na któ­rej były obecne naj­wyż­sze wła­dze kościelne i admi­ni­stra­cyjne Kró­lew­skiego Mia­sta Kra­kowa, mia­łem ten zaszczyt widzieć się z majo­rem OO. Kame­du­łów- Pustel­ni­ków, O. Win­frie­dem Leit­pol­dem. Stąd tra­fi­łem na ślad wią­żący – w pew­nym sen­sie – ze sobą Klasz­tor Bene­dyk­ty­nów w Melku (około 80 km na zachód od Wied­nia) nad Duna­jem (warto prze­czy­tać książkę Umberto Eco – Imię róży) z naszym Ere­mem bie­lań­skim, a pośred­nio i For­tem pan­cer­nym 38. Jeśli będzie­cie, kie­dyś, zwie­dzać klasz­tor w Melku, zwróć­cie uwagę na piękną biblio­tekę. Prze­wod­nik będzie mówił o pla­fo­nie, który jest tak wyma­lo­wany, że sufit wydaje się być skle­pie­niem trój­wy­mia­ro­wym, a w rze­czy­wi­sto­ści jest pła­ski jak stół. W tejże biblio­tece, o ścia­nach zasta­wio­nych prze­szklo­nymi sza­fami, na pół­kach po pra­wej stro­nie od wej­ścia, jest dział histo­rii klasz­to­rów. Tam też pocze­sne miej­sce zaj­muje histo­ria Opac­twa w Tyńcu i Eremu z Bie­lan, dopro­wa­dzona do mniej wię­cej połowy 1918r. Opa­słe tomi­sko, oprawne w czer­woną skórę ze zło­ce­niami, zawiera kil­ka­set kart pięk­nego papieru czer­pa­nego, począt­kowo zapi­sa­nych w języku łaciń­skim, potem w nie­miec­kim, wska­zu­ją­cych na nie­zwy­kłą sta­ran­ność skry­bów. Tam też można zna­leźć, opis inte­re­su­ją­cej nas nocy, z 30 czerwca na 1 lipca 1908 roku.

Można przy­pu­ścić, że chyba mono­to­nia życia, dryl i kon­flik­to­wość dowódcy żoł­nie­rzy austriac­kich, strze­gą­cych Fortu 38, dopro­wa­dziły w efek­cie do opusz­cze­nia pla­cówki przez cały ront peł­niący wartę, i przej­ście Ich do Eremu na służbę bożą. Trzy­ma­jąc straż w tych warun­kach, przy codzien­nym i conoc­nym biciu w dzwony w pobli­skim Kościele, ule­gli temu nie­sa­mo­wi­temu uro­kowi i tam poszli. Być może, były jesz­cze inne, bar­dziej przy­ziemne powody, które spo­wo­do­wały w sumie, prze­peł­nie­nie kie­li­cha gory­czy w służ­bie Cesa­rzowi, ale histo­ria o tym mil­czy. Cze­kali na “znak” z nieba i docze­kali się. Olbrzy­mia łuna i sre­brzy­ste obłoki, które poja­wiły się na wschod­nim nie­bie, nad Kościo­łem, tuż przed pół­nocą, wezwały Ich! Poszli jak jeden mąż. Zosta­wili broń, pasy z amu­ni­cją, a nawet nie­do­pitą czarną kawę w alu­mi­nio­wych kub­kach. Do samego rana, nic już nie mąciło ciszy Fortu 38. Nie było bowiem odwrotu od raz pod­ję­tej decy­zji. Gro­ził im prze­cież sąd polowy. 

Już dniało, kiedy zastu­kali we wrota Eremu. Przez chwilę zda­wało się, że tam nikogo nie ma, ale po chwili, cięż­kie drzwi uchy­liły się i zamknęły za nimi na głu­cho. Szu­kamy ciszy i spo­koju. Pochwa­lony. Na wieki wie­ków. Amen. Zostań­cie. Nikt tu bowiem nie pyta skąd przy­cho­dzi. Wszy­scy wie­dzą czego tu szu­kają, aby po latach, zna­leźć się w .…. kata­kum­bach dol­nego Kościoła. 

O “ciele tun­gu­skim” – zagad­ko­wym obiek­cie (obec­nie przyj­muje się, że naj­praw­do­po­dob­niej było to jądro komety z lodu amor­ficz­nego, o śred­nicy około 80 – 100 m, które wypa­ro­wało na wyso­ko­ści 10 km nad tajgą), który wstrzą­snął zarówno Zie­mią, jak i przy oka­zji świa­do­mo­ścią czę­ści obsady Fortu 38, napi­sano już całe tomy. Rze­czy­wi­ście 30 czerwca 1908 roku, około 7 rano czasu miej­sco­wego, miesz­kańcy Cen­tral­nej Sybe­rii zaob­ser­wo­wali prze­lot nie­zwy­kłego bolidu. Świe­cącą kulę, obser­wo­wano nawet z odle­gło­ści ponad 500 km, a w pro­mie­niu prze­szło tysiąca km, sły­szano grzmoty, wybu­chy i trza­ski podobne do wyła­do­wań atmos­fe­rycz­nych, cho­ciaż tego dnia niebo było bez­chmurne. Lot bolidu zakoń­czył się potężną deto­na­cją zwią­zaną potem z tak silną falą baryczną, że zanim ule­gła stłu­mie­niu, dwu­krot­nie obie­gła kulę ziem­ską. Po tym wyda­rze­niu, wzro­sło pochła­nia­nie przez atmos­ferę świa­tła sło­necz­nego i jed­no­cze­śnie noce stały się jasne, białe, co trwało dobrych kilka mie­sięcy. W nowo otwar­tym w 1904 r. Obser­wa­to­rium Mount Wil­son w Kali­for­nii, przez pra­wie trzy lata nie można było, z tego powodu, pro­wa­dzić obser­wa­cji słab­szych gwiazd i mgławic. 

A zatem co odpo­wie­dzieć na posta­wione na początku pyta­nie? Czy mamy się oba­wiać takiego zda­rze­nia? Otóż w/g skali Palermo podobny przy­pa­dek, jak nad tajgą, może się powtó­rzyć za kil­ka­set lat, stąd lepiej pro­wa­dzić obser­wa­cje tych obiek­tów NEO, praw­dzi­wych hazar­dzi­stów i w miarę moż­li­wo­ści tech­nicz­nych, nie dopu­ścić do takiego zda­rze­nia. W ostat­nim dniu czerwca, na progu roz­po­czy­na­ją­cego się sezonu urlo­po­wego, pomyślmy cho­ciaż przez chwilę, jakim jeste­śmy pył­kiem we Wszechświecie.

Adam Micha­lec