GS: Tańczący z ELFami | GN: IX 2019

Posted by on 20 września 2019

GS: Tańczący z ELFami | GN: IX 2019

Grze­gorz Sęk, Gazeta Nie­po­ło­micka, wrze­sień 2019

Jeste­śmy w miarę bez­pieczni na naszej pla­ne­cie, ponie­waż jest ona otu­lona trzema war­stwami ochron­nymi, dzie­lą­cymi nas od mię­dzy­pla­ne­tar­nej pustki. Naj­bar­dziej zewnętrzna z nich nosi nazwę magne­tos­fery i chroni nas przed groź­nymi czą­stecz­kami pocho­dze­nia sło­necz­nego. Druga war­stwa to jonos­fera, roz­cią­ga­jąca się od 60 do 90 kilo­me­tra nad powierzch­nią Ziemi, i wresz­cie trze­cia, ta życio­dajne war­stwa to powie­trze atmos­fe­ryczne, które koń­czy się już powy­żej trzy­dzie­stego – trzy­dzie­stego pią­tego kilometra.
Pomię­dzy jonos­ferą, a powierzch­nią pla­nety roz­gry­wają się zja­wi­ska elek­tro­ma­gne­tyczne, które są inten­syw­nie badane dopiero od kil­ku­dzie­się­ciu lat. W tym obsza­rze zacho­dzą gwał­towne wyła­do­wa­nia, czyli prze­ry­wane, krót­ko­trwałe prze­pływy prądu elek­trycz­nego o znacz­nym natę­że­niu. Te naj­po­spo­lit­sze, roz­gry­wa­jące się w niskich par­tiach atmos­fery, nazy­wamy bły­ska­wi­cami – tu elek­trony płyną ku powierzchni ziemi. Wyżej, gdzie chmury wymie­niają się ładun­kami, strze­lają w górę nie­bie­skie dżety. Te jesz­cze wyżej widy­wane, to sprajty, ina­czej duszki kolum­nowe – czer­wone iskrowe wyła­do­wa­nia pły­nące do szczy­tów chmur burzo­wych. Naresz­cie elfy – te reje­stro­wane są nawet 100 kilo­me­trów nad powierzch­nią ziemi, czyli już na gra­nicy mezos­fery i ter­mos­fery i mogą obej­mo­wać obszar o roz­mia­rach nawet 400 kilometrów.

 

Rodzaje wyła­do­wań elek­trycz­nych w atmos­fe­rze ziemskiej

 

Ener­gia wyzwa­lana w wyniku tych wszyst­kich typów wyła­do­wań roz­cho­dzi się w postaci fal elek­tro­ma­gne­tycz­nych o bar­dzo niskich czę­sto­tli­wo­ściach – z angiel­skiego Extre­mely Low Frequ­en­cies – i stąd pocho­dzi ich nazwa – to pola ELF. Ich lokalne natę­że­nia są nie­by­wale niskie, porów­ny­walne z natę­że­niem wykry­wa­nym w popu­lar­nym bada­niu EKG. Zatem aby je sku­tecz­nie wykry­wać, należy umie­ścić anteny i odbior­niki w miej­scach wol­nych od smogu elek­tro­ma­gne­tycz­nego, będą­cego wytwo­rem naszej cywilizacji.

Już w latach dzie­więć­dzie­sią­tych grupa bada­czy z Kra­kowa roz­po­częła inten­sywne pomiary w naj­od­le­glej­szym od cywi­li­za­cji zakątku Biesz­cza­dów. Tu, w doli­nie potoku Hylaty peł­nili wyczer­pu­jące, wie­lo­go­dzinne dyżury przy polo­wej apa­ra­tu­rze nie bacząc na nie­wy­gody. Miej­scowy leśni­czy po pew­nym cza­sie zbu­do­wał dla nich sza­łas, żeby mogli choć się zdrzem­nąć pod dachem. Te pio­nier­skie wysiłki zaowo­co­wały publi­ka­cjami w świa­to­wej pra­sie nauko­wej, w wyniku czego w roku 2004 zbu­do­wano stałą sta­cję tuż przy gra­nicy Parku Naro­do­wego. Umiesz­czona w doli­nie potoku Hylaty metr pod powierzch­nią gruntu apa­ra­tura coraz to now­szej gene­ra­cji pra­cuje nie­prze­rwa­nie już bez dozoru, ale raz na kilka tygo­dni należy uży­wa­jąc agre­gatu spa­li­no­wego nała­do­wać aku­mu­la­tory – trwa to kil­ka­dzie­siąt godzin – no i trzeba wymie­nić karty pamięci zawie­ra­jące wyniki pomiarów.
Zda­rzają się także drobne awa­rie – a to do pomiesz­cze­nia sta­cji dosta­nie się woda, a to jakiś gry­zoń uszko­dzi kabel GPS, a inny prze­dziu­rawi pla­sti­kowy pojem­nik na benzynę.

Pomimo auto­ma­tyki sta­cja wymaga okre­so­wej obec­no­ści obser­wa­tora, co spo­czywa na bar­kach naszego nauczy­ciela, dok­tora Adama Michalca.

 

Adam Micha­lec wraz z auto­rem przed sta­cją Hylaty

 

Wyniki badań grupy biesz­czadz­kiej są refe­ro­wane na cyklicz­nych ogól­no­pol­skich kon­fe­ren­cjach i semi­na­riach – pisał on o tym obszer­nie na naszej stro­nie. Bada­nia te mają rów­nież zna­cze­nie dla wykry­wa­nia zagro­żeń zdro­wot­nych ze strony coraz więk­szych natę­żeń pól gene­ro­wa­nych przez dzia­łal­ność prze­my­słową, a choćby i przez łącz­ność – temat tele­fo­nii komór­ko­wej pią­tej gene­ra­cji cią­gle budzi kontrowersje.
Adam Micha­lec nie tylko był wśród zało­ży­cieli sta­cji Hylaty, ale i obec­nie aktyw­nie działa na rzecz jej utrzy­ma­nia i roz­woju. W gro­nie nauczy­cieli MOA jest kil­koro astro­no­mów pro­wa­dzą­cych bie­żącą dzia­łal­ność naukową i to jest jeden z moc­nych punk­tów naszej pla­cówki. Przy­po­mi­nam, że na przy­kład zna­ko­mity fizyk, pro­fe­sor Arka­diusz Pie­kara, przez jede­na­ście lat uczył w pro­win­cjo­nal­nym gim­na­zjum w Rydzy­nie, zaś astro­nom Antoni Wilk, odkrywca czte­rech komet, pra­co­wał jako nauczy­ciel w Tar­no­wie, a następ­nie w Krakowie.

 

Grze­gorz Sęk